sobota, 26 marca 2016

Two.

14.01.2005r.

Nie potrafię z dokładnością określić, kiedy nagle  ten arogancki, niszczący mi życie  w szkole i idiotyczny bydlak został moim przyjacielem.  Ba, nawet nie brałam takiej możliwości wcześniej pod uwagę,  a jednak. W ciągu trzech miesięcy wielki bezmózg stał się jednym z najważniejszych osób w moim marnym życiu. Tom Kaulitz, wróg każdego  nauczyciela, najbardziej popularny uczeń naszej ukochanej, małej szkoły i.. mój przyjaciel.


*

- No witam - Uśmiech od zawsze nie schodził z 
jego twarzy. Szczerząc się do niego, poklepałam miejsce obok, bez zastanawia usiadł na marmurowych schodach,  przez chwilę uciskając moje wątłe ciało  swoim dość dobrze zbudowanym torsem do barierki schodów. - Jak tam?
- A jak może być?  - Mruknęłam, podnosząc z kolan zeszyt do Historii, by lepiej mógł zrozumieć ironię  w odpowiedzi. - Nienawidzę tego przedmiotu, a zwłaszcza Schulz - Westchnęłam, opierając głowę o jego ramię.
- Nie jesteś jedyną osobą która tak myśli.
- No i? Jestem wrodzonym samolubem.
- I leniem - Uśmiechnął się szerzej, patrząc na mnie swoim podejrzliwym wzrokiem. - Dobrze wiem, że pewnie siedziałaś wczoraj do późna nudząc się i dopiero teraz,  godzinę przed lekcją zaczęłaś się uczyć.
- Bla, bla, bla - Przewróciłam oczami, na co dresiarz parsknął cichym, niechamowanym śmiechem.  - Z czego tak rżysz?
- Zawsze marudzisz,  a i tak masz gwarantowaną trójkę.


***

- Odwala Ci? - Warknęłam, gdy moje zdenerwowanie sięgnęło już zenitu. No bo ileż można wytrzymać, gdy ktoś pstryka ciągle cię w plecy! Spojrzałam przez ramię na dumnego z siebie Kaulitza. - Nie no, brawo. Ty to jednak szalony jesteś. 
- Nudzi mi się.
- To może posłuchaj?  - Uśmiechnęłam się cwaniacko, na co blondyn zmarszczył brwi. Westchnął pod nosem, kładąc głowę na ławce. Skrzywiłam się nieznacznie, znów przenosząc mój wzrok na tablicę, a może bardziej na Krauz i jej przenikliwe spojrzenie wbite w moją osobę? Opuściłam głowę, urywając ten denny kontakt wzrokowy. Na chwilę się obrócisz i już gwarantujesz sobie uwagę. Nigdy nie zrozumiem sensu szkoły,  a może tego, że każda nauczycielka musi być na swój sposób wredna! No ileż można? Ja nienawidzę ich, kne nienawidzą mnie, ale po co ciągle odstawiać te szopki i specjalnie mi się przyglądać by tylko znaleźć jednen, mały,  nic nie znaczący sposób na ukaranie mnie.


***

Siedział na środku  stołówki,  pilnując by moje miejsce nie zostało dzisiejszego dnia przez nikogo zajęte. Chwyciłam za sałatkę z kurczakiem i sok, kierujac swoje zmęczone już cztery litery w ową stronę. 
Z głośnym westchnieniem zajęłam miejsce obok dresiarza, wręcz rzucając plastikową tacę z moim dzisiejszym posiłkiem na stół. Mogłam zauważyć,  jak kącikiem oka spogląda na moją osobę,  choć o dziwo jeszcze nie raczył nic skomentować, a to u niego rzadkość.

- Zły humor?
- Nie zauważyłeś? - Mruknęłam ironicznie, spoglądając na niego.  On jedynie wysłał mi swój cwaniacki uśmiech. Oj, on świetnie wiedział, że przy jego osobie nie potrafię się długo gniewać i nawet nie chce wtedy spalić całego świata!  No może tylko ćwiartkę.. oj nie ważne. 
- Więc..  - Szepnęłam,  szperając widelcem w  zieleninie. - Co powiesz?
- Że nie do końca wiem, co mam Ci powiedzieć. Chyba nic.
- Mam  już dość. 
- Dość? 
- Szkoły. 
- Wychodzimy? 
- Tak.


***

Nie lada wyzwaniem okazało się 'ucieczka' ze szkoły z użyciem jednego okna na parterze w czasie lekcji,  zwłaszcza, że nie potrafiłam chwilowo przestać się śmiać,  gdy spodnie Kaulitza w pewnym momencie zaczepiły się, a ten runął na ziemię po drugiej stronie odziany jedynie w bokserki  z logiem batmana na tyłku. Nie codzienny (przynajmniej dla mnie),  bezcenny widok, który zapewne wyryje mi się w pamięci.
- Przestań się ta śmiać i chodź do  mnie, nim ktoś przyjdzie!  - Słysząc jego poddenerwowany i stanowczy głos, momentalnie się poprawiłam, krzywiąc się niezauważalnie. Nawet się zarumieniłam! Czego właściwie nie potrafiłam wytłumaczyć. Minutę później już stałam obok dresiarza, otrzepując kolana z piasku. Spojrzał na mnie spot byka, na co ja nie mogłam po prostu się nie uśmiechnąć. 
- Przestań się boczyć i powiedz gdzie idziemy!
- Tego to jeszcze nie wiem, myślałem nad kręgielnią.
- Ale ja nie..
- Nauczę Cię - Przerwał mi w pół zdania, na co przewróciłam oczami, a zauważając jego poirytowany wzrok, z rozbawieniem pokazalam mu język.  No bo przecież na mnie nie da się być na długo wkurzonym! W sumie tak jak na niego! Kurde, czyli u nas nigdy nie będzie tego typowego 'foch forever'.
Blondyn ruszył przed siebie, a ja przynajmniej starałam się wyrównywać z jego tempem. I musze przyznać, nawet mi się to udawało! Powiedzimy..


***

O tej godzinie,  nie liczyłam by w kręgielni znajdowały się tłumy, ale takiej pustki akurat nie brałam nawet pod uwagę. 
Chociaż,  może to i lepiej. Nie muszę się przynajmniej martwić, że przypadkiem uderze kogoś w twarz z kuli, gdy będę próbowała strzelić w.. bramkę? Czy.. Jakkolwiek to się nazywa! 
Westchnęłam zrezygnowana, gdy Kaulitz już po raz setny trafił całą dziesiątkę,  a właściwe zaczął mnie ten fakt  irytować. Jednak blondyn był szczęśliwy z siebie, a ja nie mogłam sobie odmówić patrzenia na to szczęście.


15.01.2005r

- Czyś ty do końca zwariował? - Zapytałam szeptem. Jego głupie pomysły kiedyś mnie wykańczą, naprawdę!
Bo to doprawdy ciekawy widok,  gdy chłopak ubrany w worki (trudno dobrać inne, tak pasujące stwierdzenie)  wspina się po drzewie, by jakimś cudem skoczyć na  balkon i nie wiadomo jak pojawić się obok.. chociaż, stop. Ten to jednak potrafi wszystko. 
- Taaada! - Krzyknął, momentalnie go  ucieszyłam,  ciągnąc do swojego pokoju,  no skoro już się tu zjawił,  to nie będzie gnił na balkonie. Jeszcze do tego brakuje mi plotek sąsiadów na temat nocnych gości na balkonie Luft'ów. 
Spoczęłam na łóżku,  odkrywając się po szyję kołdrą, a na widok jego psich oczu nie miałam serca nie podzielić się swoim ukryciem z zmarzniętym blondasem. 
- Oszalałeś, kretynie.. - Westchnęłam, otulając biedaka kołdrą i wypychając mu w rękę kubek z gorącym naparem. - Przyszedłeś tu bez kurtki?  W grudniu?!
- Tak.. jakoś tak wyszło - Skrzywił się, wysyłając mi blady uśmiech.  - Ja.. musiałem zobaczyć czy wszystko dobrze i chciałem z tobą porozmawiać i.. i czemu masz bandaże na udach? - Wyrwał naglę, ilustrując moje opatrunki. Skrzywiłam się nieznacznie,  opuszczając głowę. 
- Bo.. nie miałam kluczy do domu,  musiałam przechodzić przez bramę i.. podrapałam je w większości,  ale mniejsza.  O czym chciałeś porozmawiać? - Zmieniłam temat, pomimo tego wiedziałam, że nie uwierzył w moją codzienną bajeczkę, ale.. dał sobie spokój.
- Już o niczym,  Melo.. - Mruknął,  nieznacznie się do mnie przybliżając  i pozwalając przytulić mi się do jego zimnego torsu. - Mała, dasz sobie radę.
- Dam - Uśmiechnęłam się szeroko, za co dostałam buziaka w policzek. Tak, tak nawet ten arogancji gbur potrafi być miły i troskliwy.. co ja gadam, on jest bardziej uczuciowy niż ja! - W sumie.. jesteś ty.

Uwielbiam go, po prostu go uwielbiam.


*
Za błędy przepraszam, rozdział został napisany w aplikacji.

Niestety, mój ukochany laptop jeszcze nie wrócił z naprawy.

Pozdrawiam. :)

czwartek, 25 lutego 2016

One.

*

28.08.2004

Nie da się opisać mojej radości,  gdy zostałam poinformowana o przeprowadzce. W końcu!
Odliczałam, błagałam i czekałam, by w końcu nastąpił ten dzień, w którym mogłam spakować wszystko i wynieść z tego przygniatającego mnie miasta. Nie wnikając w fakt,  że moje walizki stały już od tygodni wypełnione.
Do moich marzeń nigdy nie należało duże miasto, właściwie.. Wręcz przeciwnie, małe mieszkanko, w małym mieście,  może z jakimś  zwierzątkiem.. mniejsza. 
Co prawda,  dotarło do mnie wiele plotek na temat Leipzig. Zwłaszcza,  że należał do tej.. drugiej strony Niemiec? Ale nie mogłam marudzić, w końcu trafiłam gdzieś, gdzie wszystko nie ociekało ludźmi! Właściwie,  może sam fakt, że nie ruszałam się nigdzie w późnych porach przyczynił się do tego, że jeszcze nic nie zniechęciło mnie od tego miejsca. 
Cóż, chyba  są ważniejsze rzeczy.. MÓJ POKÓJ!



*

Znajdował się na poddaszu, cóż się dziwić, że dostałam większy niż mój brat? W końcu ten lada chwila wejdzie w dorosłe życie,  a mi jeszcze pozostało parę lat!
Był ozdobiony tak, jak go sobie wymarzyłam. Ściany w paru odcieniach szarości i duża fototapeta czarno-białej pandy, robiąca głupią minę.  Meble zostały dobrane, by pasowały kolorem  do ścian, a każdy dodatek do pokoju był albo biały,  albo pastelowo miętowy. 
Dwuosobowe łóżko stało między dwoma skośnymi ścianami,  tworzących 'daszek' z którego wydostawał się  biały baldachim. Na biurku znajdowało się dużo różnych po pierdółek, które zawsze mogły się przydać, a najważniejsze na nim miejsce zajmowała ramka, gdy trzymała małą mnie na rękach. Mimowolnie uśmiechnęłam się do obrazu, dziękując w sercu mojej rodzicielce, że pewnie doprowadziła sama do spełnienia mojego skrytego marzenia. 

Z jeszcze szerszym uśmiechem, trzymałam między palcami medalionik, który zawsze spoczywał na mojej szyi. Bo w nim została część  jej.
Moją uwagę przykuł jednak prowizoryczny parapet, który był zbyt szeroki, by pełnić swą prawdziwą funkcję. Leżała na nim miętowa mata, na której ułożono starannie popielate, pastelowe i białe poduszki, a jednak najbardziej ucieszył mnie fakt, że wszystko to znajdowało się przed ogromnym oknem! Chociaż,  gdzie niby indziej miał być parapet?
Moje modlitwy zostały wysłuchane!
Zyskałam swój własny kącik w którym będę mogła usiąść i po prostu samotnie patrzeć przez okno na mijające przed nim życie.

Jest cudownie.


01.09.2004


Pierwszy dzień mojego nowego życia w nowej szkole nie zapowiadał się ciekawie.  Omal nie zaspałam, gdy mój ukochany telefon nie raczył wykryć ładowarki i najzwyczajniej w świecie się rozładował, a ja nagle wyrwana ze snu zorientowałam się, że zostało mi jedynie trzydzieści minut, jeśli nie chce zaczynać od spóźnienia. 
Nigdy w moim życiu nie  uczesałam, umalowałam (a właściwie jedynie podkreśliłam moje jasne rzęsy i naturalną urodę) i nie ubrałam się tak szybko. 
Z resztą,  po pół godzinie już znajdowałam się przed budynkiem, z pośpiechem szukając mojej sali i przypadkowo potrącając jakiegoś chłopaka, który miał to nieszczęście wejść mi w drogę.  Jedynie usłyszałam za sobą ciche 'Kurwa 'i 'jak leziesz',  choć nie raczyłam nawet tego skomentować.  Pewnie jakbym zaczęła,  to skończyła dopiero z jakieś dwie godziny później,  wspominając temu człowiekowi praktycznie wszystko,  ale dzisiejszego dnia nie miałam na to po prostu czasu. 
Wręcz zawyłam z radości,  gdy w końcu odnalazłam drzwi, gdzie na liście uczniów znajdowało się moje nazwisko.  Na chwilę stanęłam, poprawiając sukienkę i po minucie już byłam w środku,  przepraszając za swoje spóźnienie oraz zajmując jedną z wolnych ławek u samego tyłu.


*

- Więc,  brakuje już tylko jednego ucznia - Stwierdziła nauczycielka, ilustrując wzrokiem salę. Choć właściwe w tej samej chwili do środka wtargnął chłopak,  który nie wiadomo dlaczego od razu mnie zaciekawił. Bo trzeba przyznać,  wyglądał dość.. komicznie? Za duże, workowate spodnie, za duża koszulka,  na której spoczywała za duża bluza. Blond dredy, sprawnie jakoś umocował z tyłu,  by tworzyły.. kucyk? Nie mogłam nie nazwać tego osobnika przystojnym, on był.. chodzącym, dziwnym ciachem!

Być sobą,  w świecie,  gdzie każdy chce być taki jak ktoś,  to dopiero sztuka.

- Przepraszam za spóźnienie,  zostałem.. potrącony po środku korytarza i jakoś przez chwilę nie mogłem się ogarnąć - Mruknął, patrząc prosto w moje oczy, a ja już czułam ten rumieniec, który pojawił się na mojej zwykle bladej cerze. Właśnie musiałam wpaść na tego chłopaka, który nie dość,  że został skazany na siedzenie obok mnie, jeszcze nie usłyszał nawet ode mnie zwykłego przepraszam! I nie usłyszy!
Zatkało mnie, po prostu zatkało,  a ja nie mogłam nawet spojrzeć w jego stronę,  czując jak zawstydzenie pali moje wnętrzności. Z opuszczoną głową przesiedziałam całe siedem godzin lekcji. Brawo Melody, jesteś świetna.

***

Pierwszy rozdział za nami. 
Proszę o komentowanie, przynajmniej dowiem się, czy aby na pewno warto to kontynuować. Dość ciekawa fabuła tutaj będzie.
No cóż, witam tego, kto dołączy do czytelników. :D